Stoj▒c tak w g│≤wnym pomieszczeniu,
w kt≤rym pe│no by│o niewysokich kolumn, us│ysza│em mi│y, ciep│y
g│os:,,Zgubi│e╢ siΩ miΩ╢niaku?" B│yskawicznie odwr≤ci│em siΩ w
stronΩ ╝r≤d│a d╝wiΩku. ,,Nie... szuka│em kogo╢." odpar│em. Z
cienia wy│oni│a siΩ drobna sylwetka. Odetchn▒│em z ulg▒, poniewa┐
przede mn▒ sta│ cz│owiek, a dok│adniej kobieta. Wygl▒da│a na
przyjazn▒, wiΩc rozpoczeli╢my mi│▒ rozmowΩ.
- Widzia│am ciΩ wcze╢niej. - zaczΩ│a. - Byµ mo┐e ty te┐ mnie
pamiΩtasz? - Obj▒│em jej ╢liczn▒ twarz wzrokiem. Dostrzeg│em
blizny, oparzenia... nagle przypomnia│em sobie, ┐e to ta kobieta,
kt≤ra przypatrywa│a mi siΩ w komnacie opryszk≤w!
- Tak...pamiΩtam. - mrukn▒│em.
- Szukamy chyba tego samego, prawda?
- Nie rozumiem...
- Towarzystwa drugiego cz│owieka, bo tamci prΩdzej wbiliby mi n≤┐
w plecy, ni┐ pogadali ze mn▒. - jej s│owa wydawa│y siΩ szczere.
Nie mia│em nic do stracenia, a rzeczywi╢cie szukalimy tego samego.
Dowiedzia│em siΩ od niej, ┐e przemyca│a za ┐ycia narkotyki i inne
paskudztwa. Jednak co╢ mi m≤wi│o, ┐e jeszcze co╢ ukrywa.
Rozmawiali╢my d│ugo, podnosili╢my siebie na duchu. Nigdy tak
dobrze siΩ tu nie czu│em! Przez g│owΩ przelecia│a mi jedna my╢l:
tutaj wcale nie jest a┐ tak ╝le, natomiast w prawdziwym piekle,
gdzie niestety mogΩ siΩ znale╝µ, jest...brak mi s│≤w.
ZmΩczenie da│o siΩ mi we znaki. Postanowi│em zako±czyµ rozmowΩ i
rozwin▒µ przyja╝±. Po┐egna│em Mayor, jak siebie nazywa│a, i
ruszy│em w kierunku mojej komnaty. Gdzie╢ za kolumn▒ spostrzeg│em
kapturnika, ale nie zr≤ci│em na niego uwagi. Po przyj╢ciu do
komnaty u│o┐y│em siΩ do snu, wreszcie min▒│ ten d│ugi dzie±.
IV Pierwsze zwyciΩstwo -
dzie± trzeci
Nie wiem ile spa│em, ale obudzi│em siΩ wypoczΩty i got≤w do
wyzwa±! Wiedzia│em, ┐e wkr≤tce czeka mnie kolejna walka i kolejne
cierpienia. Ca│y ,,poranek" spΩdzi│em w komnacie. Liczy│em na to,
┐e przyjdzie kapturnik. Wreszcie drzwi do mojego skromnego
mieszkanka otworzy│y siΩ. Nie sta│ tam jednak m≤j opiekun, lecz
Mayor.
- Dzie± dobry. - przywita│a siΩ wprowadzaj▒c ciep│▒ atmosferΩ.
- Witaj. CieszΩ siΩ, ┐e wpad│a╢.
- DziΩkujΩ, ale d│ugo nie pogadamy. Zaraz nastΩpna walka.
- Dzi╢ czujΩ siΩ jakbym m≤g│ wszystkim skopaµ ty│ki! -
powiedzia│em rado╢nie.
- To dobrze, bo dzisiejsza walka bΩdzie z nowymi uczestnikami.
- Jak to?
- Nie wiesz? W sumie walczyµ bΩdziemy z dwudziestoma
przeciwnikami! O! Zaczyna siΩ, powodzenia!
Mayor wybieg│a z komnaty, ja zaraz za ni▒. Zn≤w wszyscy wchodzili
po kolei do teleportera. Po wej╢ciu nie byli╢my na arenie, lecz
stali╢my w rzΩdzie na otwartej przestrzeni. Przed nami sta│ Mistrz
Areny. Wyg│osi│ d│ug▒ przemowΩ, ale nie znalaz│em w niej nic
interesuj▒cego. Jednak jego ostatnie zdanie g│Ωboko poruszy│o
mnie: ,,A teraz wszyscy po kolei wyjd▒ na ╢rodek aby zaprezentowaµ
siΩ." Szybko dostrzeg│em, ┐e inni te┐ s▒ zdziwieni. |